3.11.2020, Krzysztof Korwin-Piotrowski
We wtorek 10 listopada na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (msza św. w kaplicy o 11.40) pożegnamy Wandę Polańską, nazywaną królową sceny operetkowej w Polsce. Swoją wielką karierę rozpoczynała na deskach Operetki Śląskiej w Gliwicach, a kontynuowała w Operetce Warszawskiej, występując gościnnie w wielu miastach Polski i Europy, a także w Kanadzie i USA.
Wanda Polańska zmarła w krakowskim szpitalu 28 października 2020 roku, w samotności z powodu pandemii koronawirusa. Nawet bliscy przyjaciele nie mogli się z nią pożegnać. Była już mocno schorowana, cierpiąca od lat na problemy z kręgosłupem i biodrem. Mieszkała w Domu Pomocy Społecznej, w pawilonie seniora-artysty przy ulicy Helclów w Krakowie. Kiedy 5 lat temu nagrywałem z nią program Telewizji Katowice z cyklu „A życie toczy się dalej…” (pod redakcją Ewy Kozik i ze wspaniałą kierowniczką produkcji Hanną Suchorabską), wręczyłem jej wielki bukiet różowych róż. Była pięknie ubrana i uczesana, ze swadą opowiadała historię swojego życia. Miała przytulnie urządzony duży pokój i dobrą, fachową opiekę. Odwiedzało ją tam wielu artystów, więc nie miała poczucia samotności i czuła się bezpiecznie.
Jej życie mogło być jak z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Występowała w wielu krajach Europy, w Kanadzie i USA. Gdy stała się primadonną Operetki Warszawskiej, w 1965 roku śpiewała partię Hanny Glawari w „Wesołej wdówce” Franza Lehara ze sławnym wtedy amantem Mieczysławem Wojnickim w roli Daniłła, w reżyserii Tadeusza Bursztynowicza, ówczesnego dyrektora artystycznego tego teatru. Nagle okazało się, że Jan Kiepura siedział na widowni. Pojawił się in cognito, ale i tak został rozpoznany, choć wiele osób nie wierzyło, że to możliwe. Wanda Polańska mówiła mi, że przyszedł do jej garderoby w przerwie spektaklu – i omal z wrażenia nie zemdlała. Okazało się, że Kiepura był akurat w Warszawie, ponieważ omawiał sprawy z planowanym filmem autobiograficznym (do tej produkcji jednak nigdy nie doszło). Pani Wanda zapytała, czy wystąpi z nimi na scenie. On jednak stwierdził, że przecież to nie jego spektakl i z przyjemnością obejrzy go jako widz do końca, ponieważ już się w życiu naśpiewał Lehara – przez rok występował na Broadwayu ze swoją wspaniała żoną Martą Eggerth w „Wesołej wdówce”, następnie mieli tournée po USA i po Europie, śpiewając ją po angielsku, francusku, włosku i niemiecku. Gdy jednak w trzecim akcie spektaklu publiczność usłyszała słynny duet „Usta milczą, dusza śpiewa” – cała sala zaczęła krzyczeć: – Jasiu, śpiewaj! I w końcu Kiepura zgodził się, gdyż prawdopodobnie widzowie by się nie uspokoili. Wszedł na scenę. Wtedy Mieczysław Wojnicki odsunął się w bok i Kiepura zbliżył się do Wandy Polańskiej, szepcząc jej, że nie pamięta wszystkich polskich słów w tym duecie i prosząc, żeby mu podpowiadała. Zaśpiewali raz, drugi, trzeci, czwarty i piąty, ponieważ szalejąca publiczność wciąż krzyczała: Bis, bis! To wszystko wydarzyło się w dawnym budynku Operetki Warszawskiej, przy ulicy Puławskiej 39 na Starym Mokotowie.
Po wielu latach, razem z Bogusławem Kaczyńskim i Barbarą Kaczmarkiewicz (znakomitą organizatorką wydarzeń muzycznych w Polsce, prowadzącą impresariat Promoton w Łodzi) planowaliśmy zrealizować wielką galę „Wanda Polańska i jej goście”. Rozmowy były już mocno zaawansowane, ale z przyczyn zdrowotnych (głównie problemów z kręgosłupem) niestety odmówiła. A kilka lat wcześniej jeszcze występowała na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego.
W 2002 roku razem z dyrektorem Pawłem Gabarą zaprosiliśmy ją do wielkiej gali z okazji 50-lecia sceny muzycznej w Gliwicach. Widowisko odbyło się 11 października, w rocznicę premiery „Krainy uśmiechu” Lehara, wystawionej z okazji inauguracji działalności Operetki Śląskiej. Śpiewała wspaniale, jej głos brzmiał wciąż świeżo, był nadal bardzo mocny, a równocześnie – gdy trzeba było – delikatny, dźwięczny i o pięknej barwie.
Do dziś mam w uszach jej malowaną dźwiękiem „Pieśń o Wilii” z „Wesołej wdówki” i niezwykle wzruszające „Memory” z „Kotów” Webbera, ale także „Usta milczą, dusza śpiewa”, wykonane i bisowane z Witoldem Wroną. Pamiętam również, jak w przerwie próby pani Wanda Polańska nagle weszła z impetem do mojego gabinetu i zażądała takiego samego honorarium za koncert, jakie ma Grażyna Brodzińska. Nie zdawała sobie sprawy, że pani Grażyna otrzymywała w Gliwicach naprawdę niewielkie honoraria, ale za to gwarantowaliśmy jej przez 15 lat dyrekcji częste występy i przede wszystkim premiery spektakli operetkowych i musicalowych, przygotowywanych z myślą o niej, a duże pieniądze zarabiała podczas koncertów w Polsce.
Doszliśmy jednak do porozumienia z panią Wandą i byłem ogromnie szczęśliwy, kiedy przyjęła moją propozycję, występując jako Księżna Lippert-Weylersheim w operetce „Księżniczka czardasza”, w reżyserii Wojciecha Adamczyka. Przez kilkanaście lat na naszej scenie zjawiskową Sylvią Varescu była Małgorzata Długosz, która notabene otrzymała w darze od Wandy Polańskiej wspaniałą biżuterię i wiele serdecznych, wręcz matczynych rad.
Udało mi się doprowadzić do tego, że w maju 2007 roku Wanda Polańska otrzymała Złoty Medal „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis” od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, którym została udekorowana na naszej – i swojej niegdyś – gliwickiej scenie. Publiczność urządziła jej wielominutową owację na stojąco z okazji obchodów jubileuszu 50-lecia jej pracy artystycznej. A potem odniosła tryumf na Europejskim Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju.
Dyrektor Bogusław Kaczyński był przeszczęśliwy. Przypomniały mu się wspaniałe czasy świetności Teatru Muzycznego ROMA za jego dyrekcji, gdy w 1997 roku wcieliła się w Księżną w „Księżniczce czardasza”, w reżyserii Wojciecha Adamczyka. Po 10 latach pojawiła się w gliwickiej, bardzo podobnej inscenizacji, choć z inną, ale bajeczną scenografią Wojciecha Jankowiaka, nawiązującą do dobrych austriackich wzorców. Bogusław Kaczyński nazywał ją królową sceny i symbolem potęgi polskiej operetki.
Ale wszystko mogło być inaczej, kiedy Wanda Polańska nie dostała się do Operetki Śląskiej w Gliwicach… Ukończyła w Krakowie Państwową Średnią Szkołę Muzyczną. Jej profesorem i mentorem był Józef Garczyński, wybitny bas-baryton, który występował przed wojną w La Scali i Operze Wiedeńskiej. Gdy miała u niego pierwsze przesłuchanie, wdrapała się do jego mieszkania na czwarte piętro w kamienicy i natychmiast kazał jej śpiewać, żeby sprawdzić skalę głosu. W pewnym momencie powiedział: Dość, bo klawiszy mi zabraknie! Miała rzeczywiście niebywałą skalę i siłę głosu. Śpiewała w Chórze Polskiego Radia w Krakowie, a potem występowała w Zespole Pieśni i Tańca Krakowskiego i Warszawskiego Okręgu Wojskowego, który prowadził mistrz Leopold Kozłowski. Tak przygotowana pojechała w 1956 roku na egzamin do Operetki Śląskiej. Przesłuchanie było bardzo męczące, trwało kilka godzin, składało się z części wokalnej i tanecznej. W komisji zasiadali między innymi: reżyser Danuta Baduszkowa oraz śpiewak i reżyser Edmund Wayda (prywatnie mąż wspaniałej śpiewaczki Ireny Brodzińskiej i ojciec uwielbianej przez publiczność Grażyny Brodzińskiej). Powiedzieli, że mogą ją przyjąć do… chóru. Wtedy Wanda Polańska obraziła się i wróciła do Krakowa.
Niedługo po tym zdarzeniu otrzymała telegram, w którym zapraszano ją do zaśpiewania w Gliwicach partii Rozalindy w „Zemście nietoperza” Johanna Straussa w reżyserii Jerzego Zegalskiego. Jest to jedna z najtrudniejszych partii do śpiewania w historii operetki, niewiele różni się od opery, a nawet jest o tyle trudniejsza, że trzeba jeszcze do tego świetnego aktorstwa i umiejętności tanecznych. Debiut na deskach Operetki Śląskiej okazał się wielkim sukcesem. Edmund Wayda wystąpił jako Gabriel Eisenstein, a Irena Brodzińska śpiewała partię Adeli. Polańska kreowała potem wiele wspaniałych pierwszoplanowych partii i szybko zdobyła uznanie krytyki i publiczności. Ze względu na niezwykłą urodę, figurę i seksapil porównywano ją do Marylin Monroe. Gdy pojawiła się na plakatach w Katowicach i Gliwicach, jedni zdzierali je na pamiątkę, inni niszczyli z powodu obrony moralności, ponieważ była dla nich zbyt roznegliżowana na wzór amerykańskich gwiazd Hollywoodu. Mężczyźni szaleli z pożądania, kobiety szalały z zazdrości.
Kiedy na początku 1977 roku rozstała się z Operetką Warszawską z powodu konfliktu z dyrektorem, zaczęła występować na estradzie. Z wyjątkiem kilku epizodów jak Teatr ROMA, Gliwicki Teatr Muzyczny czy Teatr Wielki w Łodzi, rzadko śpiewała już w spektaklach operetkowych. Występowała jednak na estradzie, na festiwalach muzycznych i w telewizji.
Była nadal podziwiana i uwielbiana przez publiczność. Pozostanie w naszej pamięci jako zachwycająca Hanna Glawari w “Wesołej wdówce” i Liza w “Krainie uśmiechu” Lehara, Księżniczka Laya w “Kwiecie Hawajów” i Tangolita w “Balu w Savoyu” Abrahama oraz oczywiście Rozalinda w “Zemście nietoperza” Straussa, od której zaczęła swoją wspaniałą karierę.
Program Telewizji Katowice z Wandą Polańską jest dostępny tutaj.