Krzysztof Korwin-Piotrowski, Wojciech Pszoniak, Joanna Korwin-Piotrowska, fot. Mirosława Łukaszek, 30.06.2013-kor.

Wojtek Pszoniak – aktor, mistrz, przyjaciel

5.11.2020, Krzysztof Korwin-Piotrowski

3 listopada w Alei Zasłużonych, na Powązkach Wojskowych w Warszawie, z powodu pandemii koronawirusa jest nas garstka. W normalnych warunkach pogrzeb Wojtka Pszoniaka byłby pewnie wielotysięczną manifestacją ludzi kochających Go nie tylko za wybitne aktorstwo, ale także za to, jakim był Człowiekiem. Stoję obok jego wieloletnich przyjaciół – Olgierda Łukaszewicza i Andrzeja Seweryna.

od lewej m.in.: Barbara Pszoniak, Andrzej Seweryn, Olgierd Łukaszewicz, Krzysztof Korwin-Piotrowski, ks. Andrzej Luter

Wcześniej odbyła się msza św. w Kościele Środowisk Twórczych, podczas której piękne kazanie miał ks. Andrzej Luter, słowo z Ewangelii czytał Daniel Olbrychski, poruszające do łez wystąpienie miał Olgierd Łukaszewicz, a wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin przeczytał elegancki list od wicepremiera Piotra Glińskiego (Dziś widać lepiej niż kiedykolwiek, że był on nie tylko jednym z najwybitniejszych aktorów polskich, ale nade wszystko artystą niepowtarzalnym, którego kreacje fascynowały, niepokoiły i zapadały głęboko w pamięć). Wśród zgromadzonych w kościele osób było wielu wspaniałych artystów, między innymi: Maja Komorowska, Ewa Wiśniewska, Anda Rottenberg, Michał Kwieciński, Jerzy Radziwiłowicz, Rafał Olbiński, Wadim Brodski. Był też wieloletni dyrektor TVP i prezes Edipresse Polska – Zbigniew Napierała.

Teraz, kiedy wspominam 15 lat pracy jako szef artystyczny Gliwickiego Teatru Muzycznego (2001-2016), często wracam myślami do wielkich gliwiczan: Tadeusza Różewicza i Wojtka Pszoniaka. Obaj mieszkali przez około 20 lat w Gliwicach. Dla Różewicza to miasto stało się azylem w okresie szalejącej komuny (do 1968 roku), a dla Wojtka – miejscem kształtowania się człowieka: wyjechał do Krakowa na studia w PWST, gdy miał 22 lata (poszedł w ślady swojego starszego brata Antoniego, który ukończył studia aktorskie w Krakowie w 1959 roku). O artystycznej drodze i o różnych kolejach życia opowiada w moim filmie fabularyzowanym „Z Gliwic do Paryża – Wojtek Pszoniak”.

Przez wiele lat znałem go głównie z wielkich kreacji w filmach Andrzeja Wajdy: „Ziemi obiecanej” (1974), „Dantonie” (1982) i „Korczaku” (1990). Tylko z opowieści słyszałem, jakim genialnym w swoich emocjach i szaleństwie Wierchowieńskim był w „Biesach” Dostojewskiego-Wajdy i jakim nieokiełznanym, latającym nad sceną Pukiem był w „Śnie nocy letniej” Szekspira-Swinarskiego w krakowskim Starym Teatrze. Potem w Teatrze Powszechnym w Warszawie kreował jakby wyzutego z emocji polityka Robespierre’a w „Sprawie Dantona” Przybyszewskiej-Wajdy czy McMurphy’ego w „Locie nad kukułczym gniazdem” Wassermana-Hűbnera. Tu miał niesamowite pole do popisu, kreując przestępcę, udającego chorobę psychiczną i walczącego z dyktaturą pielęgniarki Ratched.

Wojtek był wrażliwcem i równocześnie bardzo odważnym człowiekiem. Przez całe życie sprzeciwiał się niesprawiedliwości i złu, występując w obronie godności i w imię wolności. Nigdy, nikomu nie pozwolił się stłamsić.

Wojtek Pszoniak, Krzysztof Korwin-Piotrowski, Gliwicki Teatr Muzyczny 2010

Jestem wdzięczny Gliwicom za to, że dały mi przyjaciela Pszoniaka. Nie wiadomo, jakie byłyby losy tego malutkiego dziecka, gdyby jego rodzice postanowili zamieszkać w innym mieście. Nie poznałby wtedy Tadeusza Różewicza, który stał się dla niego ojcem duchowym, może nie poznałby Adama Zagajewskiego, który mieszkał w tym samym bloku i w tej samej klatce schodowej, przy ulicy Arkońskiej 7, chociaż rodzice Adasia przestrzegali go przed Wojtkiem jako urwisem (zaprzyjaźnili się dopiero wiele lat później w Paryżu).

Wojtek Pszoniak na ulicy Arkońskiej w Gliwicach, 2012, fot. Mirosława Łukaszek

Czy w innym mieście byłoby mu lepiej? Nie mam pojęcia i nie wiem, czy kiedykolwiek się nad tym zastanawiał. Na pewno żal mu było opuszczenia pod koniec wojny mitycznej krainy, o której często wspominali rodzice, czyli Lwowa. Jego ojciec nigdy nie pogodził się z tą stratą. A Gliwice Wojtek zawsze wspominał z wielkim sentymentem, mimo iż wiele tragicznych i trudnych sytuacji się tam wydarzyło: śmierć ojca, próby samobójcze, traumatyczne przeżycia z wojska (gdzie był kadetem i grał na werblu, ale za niesubordynację trafiał do karceru), strzyżenie psów, rozładowywanie wagonów towarowych, praca laboranta na Politechnice Śląskiej… Ale były także występy w Studenckim Teatrze Poezji STEP, gdzie wystawiali między innymi sztuki Różewicza. Były wyjazdy na Mazury i za granicę.

Wojtek Pszoniak i Krzysztof Korwin-Piotrowski, Manufaktura w Łodzi, maj 2019

Podczas naszych kolacji w łódzkiej restauracji Anatewka (zarówno tej starej w pobliżu hotelu Grand, jak i nowszej – w Manufakturze) prosił o wódkę Baczewski. Ojciec matki Wojtka – Władysław Babisz był dyrektorem Fabryki Baczewskiego we Lwowie. Wojtek z dumą powtarzał, że to właśnie jego dziadek tworzył receptury likierów, które były produkowane w tej fabryce, a także miał zamiłowanie do sztuki i grał na skrzypcach. Miał swoją lożę w Operze Lwowskiej.

konferencja prasowa “Śniadanie u Poznańskiego” w Pałacu Poznańskich w Łodzi, maj 2019, fot. Sebastian Szwajkowski

Był maj 2019 roku. Przywiozłem Wojtka i Basię z Warszawy do Łodzi na konferencję prasową w Pałacu Poznańskiego (gdzie kręcone były sceny do filmu “Ziemia obiecana”) i na premierę plenerową opery Rafała Janiaka „Człowiek z Manufaktury” z librettem Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk, w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Opiekowałem się tą operą, począwszy od pomysłu na spektakl o Poznańskim i włókniarkach, poprzez międzynarodowy konkurs z Krzysztofem Pendereckim jako przewodniczącym jury, aż po prapremierę w Teatrze Wielkim w Łodzi. A teraz przyszedł czas dla mnie najtrudniejszy i najważniejszy: pokazanie w plenerze tego spektaklu (wspólnie z TWŁ i firmą Apsys – łódzką Manufakturą) na Rynku Włókniarek Łódzkich. To przedstawienie jest o Łodzi, o Izraelu Poznańskim, który budował manufakturę, famuły dla robotników, szpitale, szkoły i świątynie, ale także pałace dla siebie i rodziny. Jest w tym spektaklu postać szatana – oprawcy czyli Przybysza / Prokuratora. Wojtek dzielił tę rolę z Michałem Barczakiem. Wystąpił w drugim akcie, wcielając się w oskarżyciela rodem z PRL-u. Miał tu coś z Robespierre’a z „Dantona” Wajdy, ale także rys szaleństwa Wierchowieńskiego z „Biesów”.

Wojtek Pszoniak jako Prokurator w operze “Człowiek z Manufaktury” Rafała Janiaka / Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk / Waldemara Zawodzińskiego

Próby do spektaklu mieliśmy z udziałem Rafała Janiaka w pięknym, przestronnym mieszkaniu Wojtka w pobliżu Ambasady Francji, w kawiarni na ulicy Nowy Świat i na Uniwersytecie Fryderyka Chopina. A potem przyjechał do Teatru Wielkiego w Łodzi z przygotowaną rolą. Firma Apsys opłaciła mu pobyt w luksusowym hotelu Andel’s, gdzie otrzymał wspaniały 80-metrowy apartament. Gdy odwiedziłem jego i Basię, pijąc u nich kawę Nespresso, patrzyliśmy przez okno na Rynek Manufaktury i Wojtek powiedział mi: – „Krzysiu, ja mógłbym tu zamieszkać! To wspaniały widok, ta cegła, przestrzeń, tradycja i nowoczesność! Nawet Paryż nie ma tak pięknego miejsca.” A codziennie wieczorem chodziliśmy do szafy, którą mieliśmy zarezerwowaną do pierwszej w nocy. Tak nazywał się wydzielony pokój (jak kiedyś w ekskluzywnych restauracjach chambre separée) w restauracji Anatewka w Manufakturze, gdzie na kolacje zapraszała nas wspaniała impresario Barbara Kaczmarkiewicz, właścicielka łódzkiej firmy Promoton, kobieta potrafiąca niesamowicie dbać o artystów i znakomicie organizująca wydarzenia kulturalne.

A czegóż tam nie było na stole! Mieliśmy wiejską wędlinę, tatar z polędwicy wołowej, pasztet z gęsi z żurawiną, karp po żydowsku, gefilte fish z pieczywem (które Wojtek uwielbiał) i oczywiście śledzie w oleju, w śmietanie oraz po królewsku z cynamonem. Pamiętam jeszcze pyszny gęsi pipek i wątróbkę gęsią w malinach, pierś z perliczki w morelach, kaczkę Karola Borowieckiego, łososia po żydowsku i czulent jagnięcy. Wymienialiśmy się potrawami, aby spróbować jak najwięcej. Te kolacje, zakrapiane winem i wódką, były nieodłącznym elementem dnia. Wojtek uwielbiał celebrować posiłki. Nie znosił fast foodów. Jadał śniadanie dość późno, między dziesiątą a jedenastą, a potem dopiero kolację. W ciągu dnia pił wodę i espresso, ale właściwie nic nie jadł. Zawsze mnie to dziwiło. Taki miał swój rytm. Obiad o 14.00 – to w jego przypadku było wykluczone.

Pamiętam, jak poleciałem do Paryża z moją siostrą Dorotą. To było jesienią 2013 roku. Zostaliśmy zaproszeni do pięknego mieszkania Wojtka w eleganckiej dzielnicy, w luksusowej kamienicy. Śmiał się, że jest bardzo cenny dla Paryża i tajniacy strzegą go w dzień i w nocy. Faktycznie, gdy spojrzałem za okno, średnio co 2 godziny zmieniali się przedstawiciele tajnych służb, którzy strzegli dostępu do posiadłości prezydenta Sarcozy’ego, ponieważ mieszkał naprzeciwko. Wojtek najpierw zaproponował aperitif na kanapie, po godzinie była przystawka już przy stole w salonie, po następnej godzinie – pierwsze danie, po kolejnej – drugie, a po pięciu godzinach – deser. Przy tym delikatnie sączyła się muzyka, rozmawialiśmy o sztuce, życiu, obyczajach i potrawach. Było przemiło, a jedzenie – lepsze niż w najdroższej restauracji.

Wojtek Pszoniak, Kościół św. Wojciecha, Radzionków, 30.06.2013

Wojtuś czytał słowo z Ewangelii na moim ślubie z Joanną w Radzionkowie. Recytował słynny Hymn o miłości z Listu do Koryntian: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący…”. A potem bawił się z Basią na naszym weselu w pięknym hotelu Rezydencja. Był duszą towarzystwa: dowcipny, z ciekawym poczuciem humoru. Gdy ktoś nie znał go dobrze, mógł być zaskoczony, ponieważ prowadził z żoną często taki dialog, że wydawało się, iż się kłócą, ale to była ich małżeńska gra pełna dowcipu i zaskoczeń, wprawiająca jednych w zakłopotanie, a innych bawiąca do łez.

Barbara i Wojciech Pszoniak, fot. Mirosława Łukaszek

W marcu 2019 roku byłem z moją żoną oraz Elżbietą i Krzysztofem Pendereckimi na benefisie z okazji 50-lecia pracy artystycznej Wojtka w Mazowieckim Instytucie Kultury, zorganizowanym przez Elżbietę Szymańską i Justynę Niegierysz (menedżerkę Wojtka). Kiedy Pszoniak zapraszał mnie na to spotkanie, mówił, żebym przyjechał taksówką, ponieważ będzie dużo dobrego wina i wspaniała kolacja… Pojawiły się tam między innymi „skrzydełka diabełka” według przepisu Wojtka (pikantne skrzydełka z kurczaka) i wspaniała ryba w sosie, którego nie opiszę, ale był przepyszny.

Barbara Kaczmarkiewicz, Wojtek Pszoniak, Grażyna Posmykiewicz (dyrektor Teatru Muzycznego w Łodzi), 2019

6 listopada 2019 roku Basia Kaczmarkiewicz zorganizowała Wojtkowi benefis, połączony ze spektaklem „Nasze żony” w jego reżyserii, w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Miałem wielką przyjemność poprowadzenia na scenie spotkania z Wojtkiem bezpośrednio po spektaklu. Było miło, zaskakująco i wspaniale, a potem siedzieliśmy do drugiej w nocy w szafie w Anatewce, ale te czasy już niestety nie wrócą. Uczmy się od Wojtka kochać życie, cieszyć się chwilą, spotkaniami z rodziną i przyjaciółmi. Teraz z powodu lockdownu będzie to jeszcze bardziej utrudnione, ale pamiętajmy, że należy łapać momenty radości i dobre wspomnienia, aby dawały nam pozytywną energię na przyszłość.

Barbara Kaczmarkiewicz, Wojtek Pszoniak, Barbara Pszoniak, Krzysztof Korwin-Piotrowski, Anatewka w Łodzi, 2019

Na górze Wojtek Pszoniak, Joanna i Krzysztof Korwin-Piotrowscy, Rezydencja w Piekarach Śląskich, 2013