DSC05997

Stachura, Znaniecki i Chopin w Łodzi

8.10.2021, Krzysztof Korwin-Piotrowski

Teatr Wielki w Łodzi za dyrekcji Dariusza Stachury coraz częściej intryguje, zachwyca i wzbudza silnie emocje. Zgłoszony przez tę instytucję Michał Znaniecki odebrał 27 września 2021 roku w Warszawie Teatralną Nagrodę Muzyczną im. Jana Kiepury jako najlepszy reżyser, a zrealizowana przez niego w Łodzi opera komiczna „Don Pasquale” Donizettiego była nominowana w kategorii „najlepszy spektakl”. Natomiast 1 października, w przeddzień inauguracji XVIII Konkursu Chopinowskiego odbyła się w Łodzi kolejna udana premiera – tym razem opery “Chopin” w reżyserii Hanny Marasz.

Joanna Woś, fot. Maciej Piąsta

Warto przypomnieć, że Znaniecki miał też w poprzednim sezonie artystycznym inne bardzo udane premiery w tym teatrze. „Głos ludzki” Poulenca zachwycał wielką kreacją Joanny Woś, która jest perfekcyjna, hipnotyzująca i wzruszająca do łez.

Joanna Woś, fot. Joanna Miklaszewska

Melodramatyczna historia kobiety, próbującej podczas załamania nerwowego popełnić samobójstwo, dzięki Woś stała się studium psychologicznym kobiety cierpiącej i pokazującej różne odcienie emocji: gniew, radość, oczekiwanie, rezygnację, strach, wściekłość, smutek. Reżyser umieścił ją w szpitalnej izolatce, co w okresie epidemii koronawirusa nabiera dodatkowych znaczeń. Byłem świadkiem aktorskiego i wokalnego mistrzostwa. Pisałem o tym spektaklu już wcześniej na portalu ORFEO.

Bernadetta Grabias i Łukasz Motkowicz, fot. Joanna Miklaszewska

Ciekawie wypadła też premiera jednoaktówki „Trouble in Tahiti” Bernsteina (prapremiera polska). Sam i Dinah mają kryzys małżeński, próbują znowu obudzić w sobie miłość, co nie jest łatwe. Podskórnie czujemy wielki dramat, jaki rozgrywa się w rzekomej idylli małego białego domku na przedmieściu. Znakomite kreacje wokalno-aktorskie stworzyli tu Bernadetta Grabias i Łukasz Motkowicz, a całość bardzo sprawnie poprowadził muzycznie Adam Banaszak. Tutaj można przeczytać moją recenzję z tego spektaklu.

Sprawdziła się praca zdalna Michała Znanieckiego, choć wcześniej wydawało się to niemożliwe. Reżyser przemawiał do artystów z dużego monitora. W przypadku „Głosu ludzkiego” było to w miarę proste, ponieważ jest to monodram muzyczny. Inne postacie (nieme) miały ograniczone działania sceniczne. Natomiast praca zdalna z dużą ilością artystów wymaga ogromnej koncentracji i świetnej organizacji. Znaniecki przećwiczył nowy pandemiczny styl działania w Lwowskiej Operze Narodowej, gdzie wyreżyserował jesienią 2020 roku „Turandot” Pucciniego, łącząc za pośrednictwem skype 4 kraje: Polskę (kostiumograf i reżyser światła), Ukrainę (zespół Lwowskiej Opery Narodowej), Grecję (reżyser, choreograf) i Włochy (scenograf). Pisał o tym eksperymencie tutaj.

od lewej: Dariusz Stachura – dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi, Aleksandra Kurzak, Roberto Alagna, fot. Joanna Miklaszewska

Artystyczne kontrakty w pakiecie czasem się nie sprawdzają, a tym razem sezon Teatru Wielkiego w Łodzi pod znakiem Michała Znanieckiego przyniósł bardzo dobre efekty. Wyreżyserowana przez niego w marcu 2021 roku półsceniczna wersja „Don Carlosa” Verdiego również była wspaniała. Duża w tym zasługa Dariusza Stachury, który nawiązał bliski kontakt z wybitnym artystą „kosmicznym” – Wojciechem Siudmakiem, tworzącym w swoich rysunkach i obrazach fantastyczne światy. To wyjątkowe tło pomagało wywoływać u widza dodatkowe napięcie. Fundacja Orfeo im. Bogusława Kaczyńskiego objęła to wydarzenie swoim patronatem.

od prawej: Monika Ledzion-Porczyńska, Rafał Siwek, Aleksandra Kurzak, Andrzej Dobber, Robert Ulatowski, fot. Joanna Miklaszewska

Główne partie zaśpiewali fenomenalnie: Aleksandra Kurzak (Elżbieta), Roberto Alagna (Don Carlos), Rafał Siwek (Filip II), Andrzej Dobber (Posa) i Monika Ledzion-Porczyńska (Eboli). Towarzyszyli im znakomicie soliści, artyści chóru, baletu i orkiestry Teatru Wielkiego w Łodzi. Sprawnie poprowadził orkiestrę Vladimir Kiradijev.

“Don Carlos”, scena zbiorowa, fot. Ewa Ryszkowska

Nie przeszkadzało mi, że akcji scenicznej było niewiele. Na proscenium zostały umieszczone eleganckie złocone fotele. Część orkiestry znajdowała się na scenie. Na wyższym poziomie pojawiał się chór i balet. Wspaniałe projekcje były niestety słabo widoczne w telewizyjnej rejestracji (emisja na antenie TVP KULTURA), gdzie realizator wizji skupiał się głównie na zbliżeniach gwiazd, a światło teatralne nie przebijało się chwilami w telewizyjnych ujęciach szerokiego planu. Cieszę się, że uczestniczyłem w tym widowisku na żywo. Jak powiedział jeden z widzów, to było wydarzenie pięćdziesięciolecia na łódzkiej scenie operowej.

od lewej Paweł Skałuba i Mariusz Godlewski, fot. Joanna Miklaszewska

A 1 października zostałem zaproszony na kolejną bardzo ciekawą premierę – tym razem opery Giacomo Oreficego „Chopin”. Jechałem pełen obaw, słysząc niezbyt pochlebne opinie (między innymi Jacka Marczyńskiego) o poprzednich realizacjach tego dzieła nie tyle od strony muzycznej, ile od strony inscenizacyjnej. Podstawowy problem tkwi w libretcie Angiolo Orvieta, które Dorota Szwarcman nazwała „kiczowatą opowieścią”. Ja użyję delikatniejszego określenia: bajka o Chopinie. Zapominając na chwilę o treści, warto skupić się na stronie muzycznej, która jest wyjątkowo piękna i bogata.

Giacomo Orefice (1865-1922), włoski kompozytor operowy, pianista i pedagog nawiązywał w swoich dziełach do weryzmu (i tu zastanawiające jest, dlaczego zgodził się na „bajkowe” libretto). Jego twórczość operowa trochę przypomina dzieła Mascagniego czy Leoncavalla, ale także Pucciniego. Piękna, bogata orkiestracja, wspaniałe arie i duety, a także partie chóru są godne pochwały. Orefice, tworząc swoje dzieło, wykorzystał podobno około 200 cytatów z utworów polskiego kompozytora, między innymi z sonat, polonezów, mazurków i nokturnów. Kierownik muzyczny łódzkiego spektaklu Adam Banaszak wydobył z tej opery niezwykłe piękno, dramaturgię i melodyjność, znakomicie radząc sobie z niełatwą partyturą.

scena zbiorowa, fot. Joanna Miklaszewska

Prapremiera światowa “Chopina” odbyła się w 1901 roku w Teatro Lirico w Mediolanie i została dobrze przyjęta, ale już na premierze w Paryżu cztery lata później powiało chłodem. Wpływowy krytyk Arthur Pougin nazwał to, co zrobił Orefice z muzyką Chopina świętokradztwem, ponieważ polski kompozytor nie chciał pisać oper i nie interesował się teatrem muzycznym, a wykorzystywanie fragmentów jego utworów do nowej formy można było uznać za dziwactwo. Ja jednak z tą opinią się nie zgadzam, ponieważ opera Oreficego jest według mnie hołdem dla genialnego polskiego kompozytora i daje melomanom ciekawe pole do uchwycenia cytatów z jego dzieł.

Mariusz Godlewski, fot. Joanna Miklaszewska

Oprócz tytułowego bohatera pozostałe postacie są zmyślone, a miejsca akcji przywołują jedynie skojarzenia z biografią polskiego kompozytora: wiejska okolica w pobliżu Warszawy, miejscowość pod Paryżem, opuszczony Klasztor Kartuzów na Majorce i dom Chopina w Paryżu. Każdy obraz jest wyrwanym z kontekstu epizodem, brakuje jakiegoś logicznego uzasadnienia wątków i ciągłości akcji. Libretto przedstawia postać Chopina zbyt sentymentalnie, więc bardzo dobry wokalnie Paweł Skałuba nie ma w tej operze dużego pola do popisu od strony aktorskiej.

scena z I aktu, fot. Joanna Miklaszewska

W pierwszym obrazie mamy atmosferę wieczoru wigilii Bożego Narodzenia, z dziećmi wyszukującymi prezenty pod choinką. Przyjaciel Eliasz (świetny wokalnie i aktorsko Mariusz Godlewski) jest pełen energii, a Chopin – melancholijny.

scena zbiorowa, fot. Joanna Miklaszewska

Pojawia się jego siostra Stella (Patrycja Krzeszowska; naprawdę Chopin miał 3 siostry: starszą Ludwikę oraz młodsze Izabelę i Emilię, która zmarła jako 15-letnia dziewczyna).

Paweł Skałuba, fot. Joanna Miklaszewska
Patrycja Krzeszowska, Paweł Skałuba, fot. Joanna Miklaszewska

W drugim obrazie akcja rozgrywa się w kwietniu w willi ukochanej Chopina Flory (zachwycająca wokalnie, aktorsko i wizualnie Iwona Socha) i kończy się pięknym duetem miłosnym.

Iwona Socha, fot. Joanna Miklaszewska

Najbardziej dramatyczny jest obraz trzeci, rozgrywający się na Majorce (gdzie Chopin spędził zimę z George Sand). Zbliża się burza i pojawia się modlący Mnich (znakomity Grzegorz Szostak). W czasie sztormu utonęła córka Flory i Chopina. To wyjątkowo wzruszający i wspaniały muzycznie fragment opery, w którym znakomicie odnalazł się też chór Teatru Wielkiego w Łodzi (kierownictwo chóru – Maciej Salski). Ostatni obraz przedstawia umierającego kompozytora, przy którym pojawia się przyjaciel Eliasz i nagle przyjeżdża do niego ukochana siostra Stella, która naiwnie śpiewa, że jest jego gwiazdą… Śmierć Chopina została pokazana w przedstawieniu mało dramatycznie – Paweł Skałuba odchodzi do tyłu, nie ma w tym żadnego napięcia. Należałoby na przykład drastycznie zmienić w tym momencie światło albo wprowadzić jakiś teatralny efekt. Obraz z niesioną na rękach martwą Gracją jest niezwykle sugestywny i porywający, a śmierć Chopina nie ma tej dramaturgii. Natomiast sam finał z konduktem pogrzebowym już robi wielkie wrażenie.

Paweł Skałuba, Łukasz Krupiński

Warto pochwalić niezwykle ciekawe kostiumy Zuzanny Markiewicz. Umowne dekoracje w białych kolorach były dla nich dobrym tłem, natomiast nie do końca przekonała mnie reżyseria świateł. Na przykład biało-żółte światło na tle białych dekoracji jest słabym efektem, dużo jest też koloru niebieskiego. Brakuje tego, o czym mówił mi dyrektor Dariusz Stachura – czyli czterech pór roku, które są ujęte w libretcie, a są za mało wydobyte w tej inscenizacji. Pojawiają się takie elementy dekoracji jak świąteczna choinka czy rośliny w dużych donicach, ale trzeba by popracować jeszcze nad światłem, które stworzy lepszy klimat dla poszczególnych obrazów. Dobrze sprawdziła się choreografia z ruchem scenicznym Jacka Przybyłowicza – wszystko sprawiało wrażenie naturalności, bez popisów baletowych, które by tutaj nie pasowały.

ukłony, fot. Joanna Miklaszewska

Należy pochwalić pomysł z krótkim recitalem świetnego pianisty Łukasza Krupińskiego, półfinalisty Konkursu Chopinowskiego w 2015 roku i laureata pierwszych nagród w kilku innych międzynarodowych konkursach pianistycznych. Ten niespełna 30-letni artysta, reprezentowany przez Stowarzyszenie im. Ludwiga van Beethovena i rekomendowany przez Elżbietę Penderecką, ma przed sobą jeszcze długą karierę. Gra z wielką kulturą i precyzją, doskonale panuje nad emocjami i wywołuje odpowiednie wzruszenie.

Łukasz Krupiński, fot. Joanna Miklaszewska

Wykorzystane w multimedialnej scenografii Emilii Sadowskiej fantastyczne rysunki, grafiki i obrazy Wojciecha Siudmaka niesamowicie przyciągały uwagę i chwilami żałowałem, że wybitny pianista był na drugim planie, bardzo słabo oświetlony, prawie ginący w ciemności.

Łukasz Krupiński, fot. Joanna Miklaszewska

Spektakl ma być grany także dla młodych widzów. Można byłoby wtedy pokusić się o odpowiednie wprowadzenie, dotyczące prawdziwej biografii kompozytora. Z pewnością warto usłyszeć tę operę w znakomitej muzycznie wersji, przygotowanej przez Teatr Wielki w Łodzi i obejrzeć tę bajkę.

Chciałbym również pochwalić pięknie wydane programy do premier „Don Carlosa” i „Chopina”, bardzo dobrze opracowane przez kierowniczkę literacką Iwonę Marchewkę.

fg. programu do premiery “Chopina”
Dariusz Stachura i Wojciech Siudmak, fot. Joanna Miklaszewska

Koniecznie trzeba też zobaczyć otwartą 1 października w foyer Teatru Wielkiego w Łodzi wystawę grafik Wojciecha Siudmaka, który był na premierze „Chopina” i wernisażu. Mistrz światowego kina Federico Fellini powiedział o Siudmaku:

Jaka bezgraniczna fantazja i jaka cudowna zdolność realizowania jej. Talent niemalże niewiarygodny, zdolniejszy i bardziej nieskończony niż ten, który tworzy, wyraża i prowadzi nasze najbogatsze marzenia.

wystawa Wojciecha Siudmaka, fot. Joanna Miklaszewska

A sam artysta plastyk mówi:

Moja fascynacja muzyką Chopina towarzyszy mi od najmłodszych lat. […] Nokturny Chopina to muzyka salonów i kręgu wtajemniczonych, ale najwyższego lotu. […] Pragnę otworzyć widzowi gigantyczną przestrzeń wyobraźni, gdzie każda interpretacja ma sens i jest dodatkowym wzbogaceniem odbioru muzyki. Muzyki o boskiej proporcji – złotego podziału i kosmicznej harmonii.

Genialny Chopin wciąż inspiruje, a genialny Siudmak zamknął w swoich grafikach międzygalaktyczną wizję jego dzieł.