08.04.2021, Magdalena Jagiełło-Kmieciak
Opera na Zamku kontynuuje cykl teatralnych humoresek pt. Ups, zdarzyło się! Teatralne humoreski Opery na Zamku w Szczecinie. Dzielimy się z Państwem anegdotkami, facecjami i pełnymi dowcipu wspomnieniami artystów, którzy pracowali bądź wciąż pracują w szczecińskim teatrze muzycznym. Dziś część siódma – zabawne sytuacje na scenie i te za kulisami wspomina Ewa Filipowicz – solistka opery w latach 1992-2011.
Ewa Filipowicz:
Madame Dubarry
Margot: Ewa Filipowicz, mezzosopran, Marquis de Brissac: Jacek Gawryś, bas.
Duet Brissaca i Margot. Soliści podczas śpiewu mają opracowany układ taneczny. W pewnym momencie muzyki, pod koniec duetu, Margot powinna pomóc partnerowi znaleźć się na jego rękach, zrobić tzw. naskok, aby mógł ją efektownie znieść za kulisy. Wyjaśnienie: Ewa Filipowicz, pierwszy rok pracy na szczecińskiej scenie operowej. Osoba szczupła ważąca około 50 kilogramów, jednak z kostiumem, kilkuwarstwową halką i z peruką, to już waga ponad 60 kilogramów. Jacek Gawryś, szczupły, wysoki mężczyzna ważący mniej więcej 70 kilogramów.
Ewa Filipowicz kupiła swoim dwóm siostrom bilety na spektakl w 16. rzędzie. Nie spodziewała się jednak, że jej siostry znajdą wolne miejsca bliżej i usiądą w 2. rzędzie. Na scenie toczy się akcja duetu. Nagle, jeszcze młoda i niedoświadczona solistka Ewa, zauważa swoje siostry w drugim rzędzie…? Mózg śpiewaczki zaczyna analizować: „Jak to, przecież kupiłam bilety w 16. rzędzie, co one robią w drugim…?”. Na scenie jednak akcja toczy się dalej, biedny Marquis de Brissac, w określonym wymaganiami choreografa momencie, zaczyna rwać Margot z ziemi, aby wziąć ją na ręce i zejść za kulisy. Niestety ciężar kostiumu… i solistki przeważa szczupłego mocarza. Jacek przewraca się na zdziwioną, będącą myślami w 2. rzędzie Ewę, zaczyna się przepychanka i szamotanina obojga solistów i oczywiście śmiech – to już było nieuniknione. Artyści na czworaka schodzą ze sceny, przy ogromnym aplauzie widowni i zdumieniu dyrygenta.
Orfeusz w Piekle
Minerwa: Ewa Filipowicz, Jowisz: Mirosław Kosiński
Na scenie soliści – bogowie na Olimpie, ubrani bardzo skromnie jedynie w prześcieradła. Mężczyźni mają gołe torsy. Wszyscy popijają z kubków boski nektar i śpiewają kuplety przypominające Jowiszowi jego słynne miłostki. Na widowni są dziennikarze. W kolejnym wydaniu „Kuriera szczecińskiego” pojawia się zdjęcie z podpisem: „Ewa Filipowicz z kubkiem, Mirosław Kosiński z biustem”. Zdarza się…
Hrabina
Podczaszyc – Mirosław Kosiński. W ręku trzyma trójząb. Nimfy – Ewa Filipowicz, Miranda Gołębiowska-Exner, Agata Brodzińska
II akt, scena IX, bal u Hrabiny. Akcja sceny: Mirosław Kosiński w pozie, stoi nieruchomo na podeście, w ręku trzyma trójząb, przebrany jest w strój Neptuna, ma na sobie tylko obcisły kombinezon, bardzo dobrze przylegający do ciała. Nimfy wiją się wokół niego śpiewając pieśń, jednocześnie uwodzą Podczaszyca. Podest na muzyce uruchamiany jest przez obsługę techniczną i pchany do przodu sceny. Ewa Filipowicz przed wyjściem na scenę wpada na pomysł, aby uatrakcyjnić akcję sceniczną i zrobić dowcip koledze (Mirek Kosiński słynie od lat z robienia dowcipów innym, zresztą bardzo inteligentnych). Z restauracji „Na Kuncu Korytarza” bierze kostki lodu, przed wejściem na scenę rozdaje je koleżankom – Nimfom. Te podczas akcji scenicznej, uwodząc Neptuna, zaczynają wodzić rękoma po jego ciele. W rękach mają lód. Na koniec wrzucają jeszcze nierozpuszczone kostki za kostium przerażonego, a jednak stojącego nieruchomo kolegi Mirosława. Pamięć o zdarzeniu trwa do dzisiaj…
Carmen
Carmen: Ewa Filipowicz, Don José: Sylwester Kostecki
Sewilla – „Plaza de toros”. Carmen przed walką Torreadora wyznaje miłość Escamillo w pięknym, lecz krótkim duecie. Frasquita oraz Mercedes, koleżanki Carmen, powiadamiają Carmen, iż zauważyły ukrywającego się Don José, wcześniejszego jej kochanka. Duet finałowy zaczyna się stojącym akordem orkiestry i zaraz następującym po nim recytatywie Carmen ze słowami: „C’est toi!”(„To ty!”) wówczas powinna paść odpowiedź Don José: „C’est me!” („To ja!”). Niestety słowa te nie padają, bo na scenie… brakuje naszego bohatera. Za kulisami panika, inspicjent krzyczy w intercom: „Don José na scenę, Don José jesteś na scenie”, w orkiestronie konsternacja, dyrygent nie wie, co ma robić, podobnie nie wie, co ma robić sama na scenie Carmen, która już zaczęła się miotać od kulisy do kulisy udając, że widzi Don José i powtarzając bez końca „C’est toi!”. Nagle za sceną – w łączniku – słyszalny jest tętent, jakby stado byków zmierzało na arenę. To co sił w nogach zmierza na scenę spóźniony Don José, aby odpowiedzieć Carmen – „C’est me!” Akcja zaczyna się toczyć dalej, dyrygent ociera pot z czoła, uspokaja się inspicjent i oczywiście… Carmen. Trwa to sekundy – lecz jakie długie…
Carmen
Carmen: Ewa Filipowicz, Don José: Edward Kulczyk
Don José, zdradzony i odtrącony przez Carmen, w pięknym bardzo emocjonującym duecie, na kolanach błaga, aby Carmen wróciła do niego, bo nie może bez niej żyć. Carmen niestety woli wybrać śmierć niż wrócić do mężczyzny, którego już nie kocha. W głębi sceny słychać okrzyki – to Torreador Escamillo przyjmuje od tłumu wiwaty w związku z kolejną wygraną. Carmen podbiega do bramy – w tym czasie odtrącony Don José powinien zabić Carmen. Tak się jednak nie dzieje. Konsternacja – Carmen cicho, słyszalnie tylko dla partnera mówi: „Zabij mnie!”, natomiast Don José odpowiada: „No chodź!”, „No zabij mnie”, „No chodź!”. Ta przepychanka słowna powtarza się kilka razy, aż sama Carmen podbiega i nadziewa się na nóż trzymany przez Don José. I tak Carmen pada na scenie zgodzie z treścią libretta. Musiała sobie „pomóc”…
Tutaj przypomina mi się wymyślony przeze mnie dowcip lub może bardziej pytanie: po czym można poznać, ile razy solistka śpiewająca rolę Carmen wcieliła się w jej postać?
Odpowiedź brzmi: po bliznach!
Ja tych blizn mam 152, na ciele nie ma wolnego miejsca!